Pewnie zastanawiacie się, kim jestem. Jednak nim się przedstawię, pozwólcie, że opowiem Wam coś o sobie.
Przyszedłem na świat we Wrocławiu przed wieloma wiekami, około 990 roku, jako syn kowala Janka i jego żony Jagienki.
Kiedy miałem niespełna dziesięć lat, a było to w roku 1000 , w mieście utworzono biskupstwo. W związku z tym do miasta
przybyło wiele ważnych i ciekawych osób. Obserwowałem to wszystko i myślałem o tym, jacy ci ludzie są wspaniali.
Kiedyś pośród nich dostrzegłem czarodzieja. Miał wielką czapkę i nie rozstawał się ze swoją różdżką.
W końcu on też mnie zobaczył i zbliżył się do mnie.
– Jak ci się podoba to całe zamieszanie? – zapytał.
– Bardzo, proszę dobrego pana. Ale nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz przyjeżdża do nas tyle osób. – odpowiedziałem szczerze.
– Kiedyś zrozumiesz, mój chłopcze, kiedyś zrozumiesz. Jak dorośniesz.
– Ale ja nie chcę dorosnąć. Chcę być zawsze dzieckiem.
– Naprawdę tego chcesz? – spytał zaciekawiony.
– Tak, naprawdę, proszę dobrego pana. – odparłem zgodnie z prawdą.
– Dobrze, niech tak będzie. Od tej pory już na zawsze będziesz małym krasnalem.
Będziesz żył w tym mieście i będziesz świadkiem jego historii. Od teraz będziesz się nazywał Wrocławek, mój chłopcze. – powiedział czarodziej,
po czym machnął kilka razy różdżką, wyszeptał zaklęcie i zniknął.
Od tej pory stale mieszkam we Wrocławiu, który kocham z całego serca.
Widziałem, jak to miasto się tworzyło, jak się zmieniało i rozwijało.
Jestem świadkiem wielu wydarzeń, które zmieniły bieg historii Wrocławia.
Obserwuję, przeżywam, cieszę się i smucę razem z mieszkańcami tego miasta.
Wielu z nich to moi przyjaciele. O tym, co widziałem przez te wszystkie lata, chętnie Wam teraz opowiem.
Są czasami takie wydarzenia, których znaczenie docenia się dopiero po latach. Tak samo było z utworzeniem biskupstwa w naszym mieście. Z początku dla zwykłych ludzi, takich jak rzemieślnicy czy handlarze, nie miało to większego znaczenia. Życie toczyło się dalej. Jednak wkrótce wszystko zaczęło się zmieniać. Do Wrocławia przybyło wielu budowniczych, jeszcze więcej rzemieślników i znakomitych architektów. Zaczęła się budowa katedry. Wiecie, pamiętam doskonale, jak robotnicy pracowali w pocie czoła, by postawić szkielet, a później dalsze elementy. Dziś nazwalibyście taką budowlę romańską, ale wtedy to po prostu był kościół. Ludzie się cieszyli, wszyscy mieli pracę, a do miasta przyjeżdżało coraz więcej ważnych osób. Pojawił się też biskup. Miał na imię Jan. Ładnie, prawda? Z początku wydawał się nieco dziwny, ale z czasem wszyscy do niego przywykliśmy. Zresztą nie miał wcale łatwo. Nigdy nie jest łatwo, gdy jest się pierwszym. Z czasem mieszkańcy polubili go i nawet uśmiechali się, widząc monety z napisem SCS JOHANNIS, które przypominały nam o naszym biskupie. Co ciekawe, wtedy nikt nie zdawał sobie sprawy, że dzieje się coś wielkiego. Ja też, a już na pewno nie spodziewałem się, że za tysiąc lat, w 2000 roku, będziemy wspominać utworzenie biskupstwa we Wrocławiu jako oficjalny początek istnienia miasta.
Od dłuższego czasu Wrocław prężnie się rozwijał i był gospodarczym oraz administracyjnym centrum Śląska. Wszyscy byli szczęśliwi, nikt nie narzekał. Ale z czasem coś zaczęło się psuć. Dochodziły do nas różne słuchy. Jedni mówili o powstaniu pogańskim, jeszcze inni o tym, że w mieście słabną wpływy Piastów. Nawet dzieci wyczuwały, że nadchodzi czas zmian. W końcu w 1038 r. Wrocław najechał książę Brzetysław I. Tak samo jak inni mieszkańcy miasta, bardzo się wtedy bałem. Wszyscy dookoła mówili, że to okrutny i zły człowiek, że jego wojska rabują i grabią wszystko, co się da. W atmosferze strachu i paniki udało mi się jednak usłyszeć jedną ciekawą rzecz. Podobno, a przynajmniej tak mówił jeden z moich kuzynów, wojska czeskie napadły na nas, ponieważ szukały relikwii. Nie wiem, ile w tym prawdy, ale może rzeczywiście po to nas najechali? Przez jakiś czas byliśmy pod czeskim panowaniem. Nasz biskup musiał uciekać, wszystko się pokomplikowało. Ale mieszkańcy Wrocławia również wtedy dali sobie radę. Trzeba się było przystosować, ale dosyć szybko ludzie znowu pochłonięci byli pracą i codziennym życiem. Co prawda nasze biskupstwo przestało na jakiś czas funkcjonować, ale za to w mieście pojawiło się wielu nowych ludzi. Przyjeżdżali głównie z Czech, osiedlali się tutaj i próbowali zacząć życie w mieście.
Wierzcie lub nie, ale w 1054 we Wrocławiu wybuchło spore zamieszanie. Kazimierz Odnowiciel, władca Polski i książę z dynastii dobrze nam znanych Piastów, odzyskał Wrocław z rąk Czech i przywrócił biskupstwo. Cieszyliśmy się bardzo, bo w końcu wielu z nas pamiętało panowanie Piastów i wszyscy mieliśmy dobre wspomnienia. W mieście pojawił się nowy biskup, Hieronim. Dziś to od niego zaczynają się wszystkie listy biskupów wrocławskich. O Janie już mało kto pamięta… W mieście odczuwało się jednak spory niepokój. Mimo iż bohatersko odebrał nas Czechom Kazimierz Odnowiciel, niczego nie mogliśmy być pewni. W mieście ludzie przekrzykiwali się nawzajem i kłócili, komu w końcu mamy podlegać: Czechom czy Polsce. Na szczęście to nie prości ludzie rozwiązywali ten spór, a cesarz Niemiec. Nigdy go nie widziałem, ale słyszałem kiedyś, jak jeden hrabia, który przebywał we Wrocławiu, mówił o cesarzu jako o „wielkiej i bardzo mądrej osobie”. I właśnie ta osoba zadecydowała, że Wrocław i cały Śląsk zostaną przy Polsce.
Muszę Wam się przyznać, że w swoim życiu widziałem wiele pięknych miejsc. Wrocław od zawsze był pełen miłych zakątków i wspaniałych budowli, ale tylko do jednej z nich mam prawdziwy sentyment. To dawny klasztor benedyktynów na Ołbinie. Kiedyś to była wioska, nic wielkiego, nieopodal miasta. W 1144 r., a przynajmniej tak mi się wydaje, wzniesiono tam przepiękny klasztor. Często spacerowałem po Ołbinie i widziałem, jak ciężko budowniczowie pracowali. Wszyscy byli jednak zawsze uśmiechnięci i bardzo chwali fundatora. Był nim Piotr Włostowic. Pewnie go kojarzycie? To był wspaniały człowiek, którego wszyscy zawsze szanowaliśmy. Był nie tylko wielkim politykiem, ale przede wszystkim dobrym człowiekiem. Zawsze otwarty i miły dla wszystkich. A do tego mądry i bardzo pobożny. Widziałem go kilka razy, wydał mi się całkiem przystojny. Nie tak, jak ja, ale to mało istotne. Ważne jest jednak to, że miał wielu zwolenników. Wszyscy dokładnie wiedzieli, co się z nim stało i jak go potraktował Władysław II, którego później nazwano Wygnańcem. Byliśmy tym wstrząśnięci. Ciekawe tylko, że teraz imieniem Piotra Włostowica nazywa się szkoły, parki i inne takie, a niewielu wie, kim ten dobry człowiek był.
Wspominałem Wam już wcześniej o mojej słabości do kościołów i klasztorów. Wiecie też, że lubię spacerować. Teraz często chodzę po Ostrowie Tumskim. Pewnie Wam też się to czasem zdarza, prawda? Kto wie, może kiedyś się tam spotkamy. Tym razem chciałem podzielić się z Wami moimi wspomnieniami z przebudowy naszej wspaniałej archikatedry św. Jana Chrzciciela. Chociaż budowa trwała już od dawna, to katedrę (bo wtedy jeszcze to nie była archikatedra) zaczęto mocno przebudowywać w 1244 r. Wszystkim zarządzał biskup Tomasz I. Strasznie się denerwował. Na tych, co budowali i na tych, co się przyglądali. Mnie też dostało się kilka razy po głowie za to, że chodziłem po placu budowy. A robiłem to często, bo podobało mi się, jak budowano takie dwie niewielkie wieżyczki. Zastanawiałem się wtedy z Maćkiem, moim kolegą, jak daleko mogą sięgnąć. Myślałem, że będą wąskie i wysokie, ale, niestety, do dziś nie ukończono ich budowy. Czyli znowu się pomyliłem… Potem budowę prowadził biskup Nankier. Ten był nieco spokojniejszy, ale też nie lubił, jak się ktoś kręcił przy katedrze. A wielu chciało oglądać robotników przy pracy. Zwłaszcza jak wszyscy dowiedzieli się, że do budowlańców i architektów dołączy mistrz Pieszko. I choć jedni nazywali go magister Pesco, inni mówili Peschel, to wszyscy wiedzieli, że to prawdziwy artysta. Co prawda, w mieście ludzie uważali go za dziwaka i samochwałę, ale nikt nie odmawiał mu talentu. Stworzył Kaplicę Mariacką w naszej katedrze, brał udział w budowie kościołów: Najświętszej Marii Panny na Piasku i św. Marii Magdaleny. O nim dziś też niewielu pamięta, ale mam nadzieję, że dzięki mnie to się zmieni!
Być może widzieliście nasz wrocławski Ratusz. Jest piękny, prawda? Jednak mało osób wie, że ja też przyczyniłem się do jego budowy. Co prawda, źródła historyczne o tym milczą, ale to nie moja wina. Ratusz od zawsze był ważnym budynkiem. Gdy padła decyzja o jego budowie, od razu zgłosiłem się do pomocy. Wiedziałem od moich kolegów i z opowieści przyjezdnych kupców, że ratusz to ważny budynek dla każdego miasta. Szybko wzięliśmy się do pracy. Dziś możecie podziwiać efekty – nasz Ratusz jest jednym z największych tego typu budynków w Polsce. A jeśli macie ochotę na coś dobrego, to zapraszam Was do Piwnicy Świdnickiej, która mieści się w piwnicy Ratusza. Zaglądały tam wielkie i wspaniałe osobistości. Wiele spośród nich wymieniono na specjalnej tabliczce. Kto wie, może któregoś dnia znajdziecie tam też moje imię?
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego trzeba chodzić do szkoły? Pewnie nie zawsze chciało się Wam rano wstawać i śmigać na lekcje, prawda? A wiecie, że kiedyś o miejsce w szkole walczono? Tak, ludzie strasznie chcieli, żeby ich dzieci umiały czytać i pisać. Opowiem Wam taką historyjkę. W lutym 1267 r. powstała szkoła parafialna przy kościele św. Marii Magdaleny. Duchowni uczyli dzieci, ale często też dorosłych, tak mi się przynajmniej wydaje, bo nie raz widziałem, jak tłumaczyli coś rodzicom. Chodzenie do takiej szkoły to był przywilej. Nie było miejsca na obijanie się w ostatniej ławce. Nauka była trudna i często bardzo żmudna, ale osób wykształconych nie było wtedy dużo, dlatego każdy chciał skończyć taką szkołę. Często przypatrywałem się lekcjom i powiem Wam, że całkiem mi się podobały. Czasem było wesoło, czasem bardzo poważnie, ale przynajmniej zawsze coś się działo. A jak ktoś był bardzo niegrzeczny, to straszono go, że znajdą mu żonę na Mostku Czarownic. To mostek, który łączy dwie wieże kościoła św. Marii Magdaleny. Podobno nocami pojawiały się na nim duchy dziewczyn, które były próżne, lekkomyślne i nie chciały prowadzić domu i mieć dzieci. Dziewczyny straszono, że takie właśnie będą, jeśli nie zmądrzeją, a chłopców straszono, że jeśli będą się źle zachowywać, to taką dostaną żonę. I wiecie co? Czasem te groźby skutkowały!
Lubicie czasem chodzić na zakupy? Ja uwielbiam! Dlatego z uśmiechem przypominam sobie rok 1274, kiedy to Wrocław otrzymał prawo składu. Dziś brzmi to może niezrozumiale, ale w gruncie rzeczy chodziło o to, że wszystkie towary, jakie transportowano przez miasto, musiały być najpierw wystawione na sprzedaż we Wrocławiu. To, czego u nas nie kupiono, można było transportować dalej i sprzedawać. Ten przywilej nadał nam książę Henryk Prawy IV. Myślałem, że mieszkańcy zacałują go na śmierć! Taka wtedy panowała radość. Szybko do miasta zaczęli przybywać nowi ludzie, handel zaczął kwitnąć. No i … Ja też sobie coś kupiłem, między innymi moją czapeczkę. Fajna, prawda?
Często mówi się „stare, dobre czasy”. Ale nie zawsze dawne czasy są dobre. Nawet w historii Wrocławia znajduje się wiele smutnych wydarzeń, o których czasem lepiej nie wspominać. Jednak to też jest historia, moi mili. Pamiętam doskonale, jak na początku XIV wieku Wrocław stał się miejscem, gdzie ginęli ludzie. Było to za czasów biskupa Henryka z Wierzbna. Wzbudzał wśród wszystkich strach, ponieważ był zwolennikiem inkwizycji. To nie było nic dobrego. Zresztą i tak pewnie wiecie sporo o inkwizycji z lekcji historii. Pamiętajcie więc, że we Wrocławiu również płonęły stosy. Podobno w pobliskiej Nysie i Świdnicy również, ale nie widziałem tego na własne oczy. Bardzo chciałbym zapomnieć o tamtym czasie, jednak historia ma to do siebie, że nie zawsze jest piękna i pełna chwały. Czasem jest smutna i bolesna, ale to dalej jest nasza historia.
Pewnie słyszeliście o tym, że Wrocław to miasto, gdzie można spotkać wpływy wielu kultur. Tak jest w istocie, wierzcie mi. Do dziś nie mogę zapomnieć, jak nasze miasto przeszło pod panowanie Królów Czech. Nie chodzi wcale o to, że było ich kilku naraz, ale po prostu Wrocław przynależał do Czech przez okres panowania kilku królów. Czesi to byli mili kompani. Nie czepiali się mieszkańców miasta, pozwalali im pracować, chętnie korzystali z usług naszych rzemieślników i wielkimi wozami wypchanymi towarami przyjeżdżali na targi i jarmarki. A wieczorami chętnie siadali razem z pozostałymi mieszkańcami i gawędzili do późnej nocy przy kuflu dobrego, śląskiego piwa. I wiecie co? Wielu z nich zamieszkało na stałe we Wrocławiu, ożeniło się, wychowało dzieci. Miasto stało się trochę bardziej czeskie, co często było zabawne, bo z początku ciężko było nowym mieszkańcom miasta dogadać się z wrocławianami. Śmiechu było przez to wiele, dlatego ten czas wspominam z sympatią ;)
Jedną z najciekawszych moich przygód było niewątpliwie spotkanie dwóch królów:
czeskiego Karola IV i polskiego Kazimierza Wielkiego. Ha, każdy z Was chwaliłby się spotkaniem z królem!
Ale po kolei. Obaj pojawili się we Wrocławiu na początku października 1351,
żeby zawrzeć porozumienie odnośnie praw do Śląska. Radzili dość długo,
ponad miesiąc. Wszyscy mieszkańcy byli bardzo dumni, że do miasta zjechała cała królewska świta.
Pamiętam dokładnie, jak królewskie orszaki maszerowały przez miasto.
Dookoła błyszczały złote ozdoby koni, wszyscy zachwycali się wspaniałymi szatami dyplomatów.
Wszystko było takie kolorowe! I wyobraźcie sobie, że któregoś dnia spacerowałem
sobie po Ostrowie Tumskim (nie każdy mógł wtedy tam chodzić, ale dla mnie zawsze robiono wyjątek)
i zauważyłem dwóch mężczyzn. Stali i o czymś rozmawiali. Zdawali się być bardzo weseli.
Po chwili mnie dostrzegli.
- Hej, chłopcze! Podejdź tutaj! – zawołał jeden z nich.
- Słucham wielmożnych panów. – powiedziałem, kiedy się do nich zbliżyłem.
- Ładną masz czapeczkę, dziecko. Jak myślisz, Karolu? –zauważył jeden z nich.
- Rzeczywiście, całkiem ładna. A jak masz na imię?
- Wołają na mnie Wrocławek, panie.
- Ha, Kazimierz, ale wy tu macie śmieszne imiona! – odpowiedział drugi z mężczyzn.
Już wtedy domyśliłem się, kim są, dlatego skłoniłem się jeszcze niżej.
- Powiedz mi, Wrocławku, co najbardziej ci się podoba w tym mieście? – zapytał król Kazimierz.
- Panie, najbardziej lubię patrzeć na kościoły. Są takie duże i potężne, a w środku takie ładne.
To one podobają mi się najbardziej. – odrzekłem zgodnie z prawdą.
Później kazali mi się oddalić. Widziałem jeszcze, jak rozmawiają o czymś, a potem odchodzą.
Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, w to, że ich spotkałem. Ale jeszcze bardziej zdziwiło mnie to,
jak herold ogłosił w mieście, że na pamiątkę spotkania i porozumienia między królami, zostanie wybudowany kościół.
Ha, może jednak w jakiś sposób zmieniłem historię miasta? Tak może wybudowaliby… nie wiem, coś innego?
A tak dziś możecie podziwiać przepiękny kościół św.Stanisława, św.Doroty i św.Wacława.
Któregoś dnia, a działo się to w roku 1678, na Ostrowie Tumskim wybuchł wielki pożar. Dzwony biły na alarm tak głośno, że od razu zerwałem się na nogi i pobiegłem gasić ogień. Tak naprawdę, to biegliśmy wszyscy. Miało się wrażenie, że cale miasto chciało pomóc. Wtedy wiadra z wodą podawali zarówno chrześcijanie, jak i protestanci. Taka współpraca nie zdarzała się często, ale każdy z nas czuł obowiązek, by pomóc. To była część naszego miasta, dlatego różnice między nami nie miały znaczenia. A gdy udało się w końcu ugasić ogień, trzeba było wziąć się do ciężkiej pracy – do odbudowywania tego, co strawił ogień.
No i stało się! W końcu zapadła zgoda na utworzenie uniwersytetu jezuickiego we Wrocławiu. Cesarz Leopold I podpisał specjalny akt i dzięki niemu szybko we Wrocławiu pojawili się studenci. Pierwszymi wydziałami były: teologia, prawo kanoniczne i filozofia. Ja też się załapałem na kilka wykładów, ale nie byłem najlepszym studentem, bo często zasypiałem na zajęciach. Poza tym zamiast siedzieć i słuchać mądrych profesorów, wolałem spacerować po mieście. I chociaż bardzo lubię studentów, to za żadne skarby nie chciałbym znowu wracać na studia. Wolę iść sobie na spacerek ;)
Pewnie każdy z Was ma swój ulubiony sposób na spędzanie wolnego czasu. Jeśli o mnie chodzi, to wiecie, że lubię spacerować. Ale mam też jedną słabość. To teatr. Odkąd w 1798 otworzono we Wrocławiu Teatr Miejski na ulicy Oławskiej, regularnie chodziłem na wszystkie spektakle i premiery. Scenografia, kostiumy, te emocje! O tak, bardzo lubię teatr. Kto wie, może sam kiedyś wystąpię w jakiejś sztuce? Ciekawe, jaki mogłaby nosić tytuł… Może „Wrocławek i Julia”? Ciekawe, czy by Wam się spodobała…
Gra na każdym instrumencie wymaga wielu lat ćwiczeń. Niestety, jakoś nigdy nie miałem do tego cierpliwości. Chociaż mama zawsze mi powtarzała, że doskonale gram na jej nerwach. Nie do końca jestem pewien, o co jej dokładnie chodziło, ale to nie ma znaczenia. W swoim życiu widziałem kilku wspaniałych muzyków, a najwybitniejsi z nich to Karol Lipiński i Fryderyk Chopin. Pierwszy z nich koncertował we Wrocławiu w 1821 r. w lipcu i listopadzie. Byłem na każdym jego występie. Naprawdę mi się podobało! Od tej pory polubiłem skrzypce. Później sam zacząłem nawet grać, ale jeden z sąsiadów szybko mi je zabrał. Może też chciał pograć?;) Drugim muzykiem, który wywarł na mnie ogromne wrażenie był Chopin. We Wrocławiu zjawił się 6 października 1831. I choć jego koncert nie okazał się sukcesem, a wielu słuchaczy narzekało, to z czasem wydarzenie to urosło do miana legendarnego. Bo po kilku latach Chopin był znany na całym świecie i nie każdy mógł powiedzieć, że był na jego koncercie. Dlatego ludzie szybko zaczęli mówić, że koncert był wspaniały. Mi się podobał, bo jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś grał z taką pasją. I też mogę się chwalić, że byłem na jego koncercie! A jak to wygląda w Waszym przypadku? Ciekawe, jakiej lubicie słuchać muzyki, ale jakoś nie wydaje mi się, że klasycznej;)
Mało dni pamiętam tak dokładnie, jak 12 lutego 1825 r. Było zimno, padał śnieg z deszczem. Mimo to dzień był dziwnie przyjemny i radosny. Wszyscy się do siebie uśmiechali i pozdrawiali nawzajem. Ale nie to było najważniejsze. A wiecie, co takiego? Otóż tego dnia urodził się Julius Scholz, jeden z najważniejszych niemieckich malarzy XIX wieku. Później często obserwowałem go przy pracy. Miał prawdziwy talent, a jego obrazy były wspaniałe. Dzięki jego dziełom Wrocław zaczął być traktowany jako ważne miasto w historii wojny z Napoleonem. Ale nie to było najważniejsze. Dużo istotniejsze jest to, że ten malarz naprawdę kochał nasze miasto i widać to na jego obrazach.
Muszę się Wam do czegoś przyznać. Trochę słabo radzę sobie z telefonami. Wiecie dlaczego? Bo teraz wszystkie są skomplikowane. Nie wiem, czy wiecie, ale w 1881 r. zainstalowano we Wrocławiu pierwsze 29 telefonów. Ach, jakie to były cudeńka! Ogromne i ciężkie, ale jakie użyteczne. Czuło się w powietrzu, że za jakiś czas cały świat będzie korzystał z tego wynalazku. Ale muszę Wam powiedzieć, że z początku patrzono bardzo niechętnie na telefon. Oczywiście z czasem się to zmieniło. A dziś nikt nie wyobraża sobie życia bez telefonu. Zabawne, prawda?
Czy zdarza Wam się czasem spacerować po moście i spoglądać na wodę? Mi bardzo często. To mnie uspokaja. Do moich ulubionych mostów należą mosty: Zwierzyniecki i Osobowicki. Oba zbudowano w 1897 r. Oprócz tego w czerwcu tego roku otwarto Łaźnię Miejską. Nie mówcie nikomu, ale kąpałem się tam bardzo często. Uwielbiam się pluskać w wodzie! A dlaczego to taka tajemnica? Bo w tamtych czasach nie każdy mógł chodzić do Łaźni codziennie. A mi się zdarzało i to nie raz.
Lubicie czytać książki? Ja tak, zwłaszcza w długie jesienne wieczory. Najbardziej lubię książki o Wrocławiu i kryminały. Do moich ulubionych należą te, w których pojawia się Eberhard Mock, bo dzieją się m.in. w przedwojennym Wrocławiu. Pewnie czytaliście jedną z tych powieści. Co prawda Mock jest bohaterem fikcyjnym, ale znałem kiedyś policjanta, który był do niego bardzo podobny. Czasami nawet mu pomagałem w śledztwach. Niestety, w aktach nie ma o tym ani słowa, no bo kto by uwierzył, że chłopiec pomaga policjantowi tropić przestępców? Ale poczekajcie, może kiedyś przeczytacie o moich przygodach. Myślę, że taka książka mogłaby się nazywać „Wrocławek na tropie wielkiej zbrodni” albo „Wrocławek i pies Baskerville’ów”. Co o tym myślicie?
Mało kto wie, ale w naszym mieście mamy wspaniały Pałac Królewski. Często wszyscy się dziwią, mówią, że to niemożliwe, że nic nie wiedzieli. A tu niespodzianka! Otóż w XVIII powstał pałac Spätgenów, który często określa się również mianem zamku królów pruskich. Przez większość czasu była to rezydencja pruskich królów z dynastii Hohenzollernów. Ha, bywało się tu i tam, nie przeczę, byłem tam kilka razy. Zawsze byłem ciekawy, jak mieszkają królowie. Naprawdę, czegoś tak pięknego jeszcze nigdy w życiu nie widziałem. Przepiękne sale, wspaniałe meble... Ach, jakie tam się odbywały bale! Dziś na terenie Pałacu mieści się Muzeum Miejskie Wrocławia. Można tam zobaczyć wspaniałe eksponaty z bogatej i wielokulturowej historii naszego miasta. Polecam Wam wybrać się tam na wycieczkę, by dowiedzieć się czegoś więcej o Wrocławiu.
Nie będę ukrywał, moi kochani, że czas we Wrocławiu zawsze płynie bardzo szybko. Tak było, jest i chyba już zawsze będzie. Gdy czasem spaceruję sobie po Parku Szczytnickim, to tym bardziej uświadamiam sobie, jak szybko płynie czas w naszym mieście. Pamiętam doskonale, jak ponad sto lat temu Park Szczytnicki i jego okolice przypominały wielki plac budowy. Wszystko przez Maxa Berga, znakomitego architekta, który zaprojektował Halę Stulecia. Budowaliśmy ją w latach 1911-1913. Od samego początku wszyscy byli pod wrażeniem pracy i wielkości tego budynku. Do pracy zgłosiło się wielu ochotników, ja również. To była fajna praca. Tam coś przykręciłem, tam odkręciłem i tak dalej. Niestety, choć pomagałem dużo, to w żadnej gazecie nie napisali o mnie ani słowa. Czy czuję się pokrzywdzony? Nie, bo przecież nie robiłem tego dla sławy, a dla naszego kochanego Wrocławia. I gdy później wiele razy siedziałem w tej hali z kibicami naszych koszykarzy i oglądałem kolejny zwycięski mecz, miałem poczucie, że ja też dołożyłem swoją cegiełkę do tej atmosfery. I wierzcie mi, nie była to jedna cegiełka ;)
Wy też tak macie, że czasami bardzo chcielibyście poznać kogoś znanego? Ja tak mam bardzo często. Zastanawiam się, jaka ta osoba jest, jak się uśmiecha, jak się zachowuje. Kiedyś udało mi się spotkać bardzo dużo znanych osób. W sierpniu 1948 odbył się we Wrocławiu Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Przyjechało wtedy do naszego miasta wiele znanych osób. Na własne oczy widziałem Pabla Picassa, Juliana Huxleya czy Tadeusza Kotarbińskiego. Ha, Picasso powiedział nawet, że mam ładną, żółtą koszulkę! Poczułem się bardzo dumny. A wy? Spotkaliście kogoś znanego? Ciekawe, co wtedy czuliście. Mam nadzieję, że byliście tak samo zadowoleni jak ja.
Lubicie sobie czasem pośpiewać? Ja bardzo! A najbardziej to stare pieśni religijne albo arie operowe. I choć nie wychodzi mi to najlepiej, a tak przynajmniej zawsze mówił mój tatko, to nadal sprawia mi to wielką przyjemność. Wyobraźcie sobie, że nadszedł taki moment, kiedy w końcu mogłem sobie pośpiewać i nasłuchać się wspanialej muzyki do woli. 9 sierpnia 1966 odbył się we Wrocławiu pierwszy festiwal Wratislavia Cantans. Zorganizował go Andrzej Markowski, wspaniały dyrygent i człowiek. Często przyglądałem się jego pracy. Do dziś się czasem zastanawiam, czy sam nie powinienem wziąć się za dyrygowanie. W każdym razie dziś festiwal jest znany na całym świecie, co roku koncerty gromadzą wielu słuchaczy. Ja też się tam czasem pojawiam, więc może kiedyś się tam spotkamy?
Czasem w życiu bywa tak, że ciągle musimy coś naprawiać. Wierzcie mi, mieszkańcy Wrocławia wiedzą o tym doskonale. Wszystko za sprawą wspaniałej bazyliki św. Elżbiety Węgierskiej, którą teraz często nazywa się kościołem Garnizonowym. Najpierw piorun zniszczył szczyt wieży i dach. Było to w czerwcu 1960 r., Piętnaście lat później, we wrześniu 1975 wieża ponownie stanęła w ogniu. Jakaś pechowa była ta wieża, przyznajcie sami. Jednak najgorszy był ostatni pożar, który miał miejsce 9 czerwca 1976 r. Wtedy ogień zniszczył prawie wszystko, co było z drewna i znajdowało się w środku kościoła. Wiecie, odbudowywaliśmy już wiele rzeczy we Wrocławiu. Ale tym razem zniszczenia były ogromne. Pracowaliśmy w pocie czoła, ale wszystko trwało bardzo długo. Tak naprawdę dopiero po dwudziestu latach udało się zakończyć odbudowę i rekonstrukcję. Dzięki temu dziś możecie podziwiać tę przepiękną bazylikę. Ja jestem nią zauroczony, a Wy?
Lubię od czasu do czasu spacerować po różnych parkach. Jednym z nich jest park im. Juliusza Słowackiego. Kiedy tak sobie po nim chodzę, często widzę budynek Panoramy Racławickiej. Mam z nim bardzo miłe wspomnienia. Musicie wiedzieć, że to tak naprawdę muzeum sztuki, które w 1980 r. przeniesiono do Wrocławia. Wcześniej mieściło się we Lwowie. W środku budynku można zobaczyć wspaniały obraz namalowany pod kierunkiem Jana Styki i Wojciecha Kossaka pt. „ Bitwa pod Racławicami”. Co prawda nie jestem historykiem sztuki, ale na mój gust obraz jest przepiękny! Bardzo mi się podoba. Tak samo uważa wiele znanych osobistości na świecie. I właśnie dlatego mam z Panoramą Racławicką miłe wspomnienia. To właśnie tutaj miałem okazję zobaczyć wiele znanych osób, m.in. Barbarę Hendrix, znakomitą sopranistkę, którą uwielbiam. A czy Wy byliście kiedyś w Panoramie Racławickiej? Jeśli nie, to zapraszam serdecznie!
Musicie wiedzieć, że nie przepadam jakoś szczególnie za tłokiem. Lubię, jak dokoła jest dużo ludzi i coś się dzieje, jest wesoło, ale nie lubię ścisku. Są jednak takie sytuacje, kiedy nie zwraca się na takie rzeczy uwagi. Jedną z nich był przyjazd papieża Jana Pawła II do Wrocławia w czerwcu 1983 r. Spotkanie z wiernymi odbyło się na Partynicach. Dawno nie widziałem tylu ludzi! Staliśmy wszyscy i słuchali, słowa papieża były bardzo ważne dla nas wszystkich. To była tak naprawdę jedyna okazja, kiedy tłum mi nie przeszkadzał. A co z Wami? Byliście gdzieś, gdzie było bardzo dużo osób? Ciekawe, jak się tam czuliście.
Wierzycie w bajki? Albo w bajkowe postacie, jak np. krasnoludki? W latach osiemdziesiątych XX w. cały Wrocław uwierzył w krasnoludki. Wszystko za sprawą Waldemara „Majora” Fydrycha i jego Pomarańczowej Alternatywy. To była wielka akcja, taki happening, dzięki któremu ludzie mogli się uśmiechnąć i poczuć lepiej w ciężkich czasach. Na ulicach pojawiły się krasnoludki, nagle zrobiło się bardzo kolorowo. Ciekawe, czy dziś też coś takiego mogłoby się zdarzyć…
Nie lubię wspominać złych i smutnych rzeczy, jednak w historii takich jest bardzo wiele. Jak już wcześniej mówiłem, trzeba o nich pamiętać. Jedną z takich rzeczy była wielka powódź w lecie 1997 r. Nasze miasto bardzo wtedy ucierpiało. Wszędzie była woda, dosłownie wszędzie… Ludzie stracili domy, samochody, często cały dorobek swojego życia. Razem z mieszkańcami układałem worki z piasku, wzmacniałem wały na Odrze i pomagałem, komu tylko się dało. Wszyscy tak wtedy robiliśmy. To był ciężki czas, a po nim przyszedł trudny okres uprzątnięcia szkód i powrotu do normalnego życia. Ale jakoś daliśmy sobie radę.
No, w końcu się doczekałem! Od dawna chciałem zobaczyć jakieś wielkie sportowe wydarzenie. I wiecie, że w końcu się udało? We Wrocławiu widziałem wszystkie mecze reprezentacji Czech w ramach EURO 2012. Ilu tam było kibiców! Wspaniała atmosfera, głośne śpiewy czeskich, rosyjskich, greckich i polskich kibiców, a do tego przepiękny stadion! Wszystko bardzo mi się podobało, szkoda tylko, że Polska nie wyszła z grupy. Ale i tak jestem zadowolony, bo na takim ładnym stadionie jeszcze nie byłem.
Być może zastanawialiście się, gdzie możecie mnie spotkać. Odpowiedź jest bardzo prosta: na Rynku! Kiedyś to był plac targowy, gdzie kupcy prezentowali swoje towary, a mieszkańcy zbierali się, by znaleźć coś ciekawego. Dziś wygląda to nieco inaczej. Rynek służy przede wszystkim do spotykania się z ludźmi. To tutaj można zjeść coś smacznego, napić się dobrego piwa; to tutaj odbywają się liczne koncerty. Na pobliskim Placu Solnym można kupić przepiękne kwiaty ukochanej osobie, a na ulice przylegające do Rynku mogą stanowić przyjemną trasę spacerową. Wiecie, kiedyś przez nasz wrocławski Rynek nie przewijało się tyle osób. Teraz to obowiązkowy punkt zwiedzania dla turystów. Myślę sobie, że teraz jest dużo lepiej. I weselej ;)
W poniższej galerii możecie zobaczyć, jak wyglądam. Stroję dziwne miny ;)
Lubię to. Mój tato też był miniasty.
Mama ładnie się uśmiechała, ale chyba nie jestem
do niej podobny. Jeżeli jakieś zdjęcie się Wam podoba, to
możecie je mieć na dowolnie wybranym gadżecie, jaki znajdziecie na stronie www.internetowe-imperium.pl .
Poniżej zdjęć kolorowych z moją podobizną znajdziecie zdjęcia czarno-białe, które możecie po wydrukowaniu pokolorować w dowolnie wybrany sposób. Dobrej zabawy.